Oficjalnie oświadczam, że mnie dopadł. Z nieznanej przyczyny
przypomniała mi się moja suczka i jej poród. Chodziła po mieszkaniu jak
szalona, poprawiała 15 tysięcy razy koc w posłaniu, zakopywała jedzenie,
jakby przygotowywała się do wojny i jak już wszystko było dopięte
poszła na błyskawiczny spacer ("do toalety"), wróciła, wszystko
sprawdziła, położyła się, po czym zaczęła piszczeć, biegać jak szalona i
rodzić... ale dopiero, gdy wszystko było gotowe. Jak teraz o tym piszę,
to widzę jeszcze jeden obraz, dowiedziałam się o ciąży latem, koło
naszego balkonu rośnie kilka drzew i na jednym z nich jakiś ptak budował
gniazdo, latał z jednego na drugie, z gałązką, trawą, listkiem i nie
wiem czym jeszcze, mrówcza praca, ale systematycznie, uparcie, byle do
celu. Wygodnego miejsca dla potomstwa.
Chyba ludzie przypominają zwierzęta, bo w czasie ciąży odzywa się w
nas pierwotny instynkt. A może nawet wcześniej? Z rozmów w poczekalni u
ginekologa i koleżankami w ciąży wynika, że większość przed ciążą
przytyła. Hmmm, czyżby naturalny zew? Tyjemy, tzn. jest pokarm,
dobrobyt, będzie czym wykarmić potomstwo, zapasy tłuszczu zrobione, więc
można? Czasami mam takie wrażenie.
Wracając do syndromu wicia gniazda.
Dopadł nie tylko mnie, ale i mojego T. :) U mnie na razie objawił się
kupowaniem ubranek i ślicznym układaniem ich w szafce, rozkładaniem,
podziwianiem, ponownym układaniem itd. Spisałam też co już mam, czego
jeszcze potrzebujemy, żeby nie kupić za dużo, bo szkoda by było,
gdybyśmy nie wszystkie wykorzystali. Szukam rzeczy nie tylko ładnych,
ale i praktycznych, dopasowanych do pory roku i z uporem maniaka, bądź
pierworódki rozpinanych tak bardzo jak można, by ułatwić sobie
przebieranie Malca.
Poza tym planujemy razem większe zakupy,
rozkładamy je w czasie, dopracowujemy projekt pokoiku Synka i naszej
sypialni jednocześnie. Na pewno odnowimy ściany. Kolor albo zostawimy
(plaster limonki, taki jasny, ale pastelowy zielony wpadający w żółty),
albo nieznacznie zmienimy, chcemy też powiesić na ścianach obrazki ze
zwierzętami, tego typu. Zastanawiamy się jeszcze nad ukłądem mebli w
pokoju i kilkoma szczegółami. Ponieważ Mąż od pierwszego będzie pracował
w innym miejscu i wiąże się to z dojazdami, czyli mniej czasu spędzi w
domu, to już zaczął pierwsze remonty :) Wczoraj pomalował korytarz.
Mieliśmy problem z kolorem, w dużym pokoju z aneksem kuchennym mamy
piasek pustyni (żółty wpadający w brzoskwinię), w pokoiku będzie i jest
zielony, więc co z przedpokojem? Był jasny żółty, ale szybko się
brudził, mi po głowie chodziła lawenda lub wrzos, T. uparł się na jasny
niebieski, ale skończyło się na indiańskim lecie, czyli pomarańczowym,
silnym i wyrazistym, ale nie bijącym w oczy , może dlatego, że pod nim
jest żółty, który delikatnie jednak wpływa na odcień. Najważniejsze, że
nam się podoba.
Pojawił się jednak problem... skoro
odnowimy pokój dziecięcy i korytarz, łazienka na szczęście nie wymaga
poprawek, to może i duży pokój zmienić? Szczególnie, że nie zajmuje to
dużo czasu, a jak będzie Mały, to będzie trudniej się zorganizować (tak
nam się przynajmniej wydaje). Wariaci, na razie odkładamy decyzję, ale
wszystko się okaże. Podejrzewam, że wraz z pierwszą wyższą wypłatą w
domu pojawi się łóżeczko, choć wg mnie to jeszcze za wcześnie i
wymarzona wykładzina T.: niebieska w czerwone samochodziki lub miniatura
miasta, by Synek, a właściwie chyba Tatuś z Synkiem, miał na czym się
bawić samochodzikami. Mamy panele, więc nie jest to konieczne, pewnie
dywan lub piankowe puzzle spełniły by funkcję ocieplacza i odrobinę się
boję kurzu, ale... marzenia Męża też trzeba realizować ;)
Przyznam, że zaangażowanie T. w przygotowania bardzo mnie cieszy. Ta
bijąca z niego radość i duma, ale to w końcu pierwszy Syn. Jak to
skwitował mój wujek, szczęśliwy tata dwóch córek: "Niektórym od razu
się udaje". Mężczyźni. Zapowiada się szczęśliwy czas, choć brzuszek
czasami daje o sobie znać i teraz sypiam już tylko na boku lewym,
czasami prawym, z podusią między kolanami, śpi mi się łatwiej. Odrobinę
się boję, że jak już wszystko przygotujemy, to te ostatnie tygodnie czy
dni przed porodem, a jeszcze przypadkiem po terminie, będą strasznym
wyczekiwaniem, ale wiem, że wolę mieć wszystko przygotowane wcześniej,
niż potem latać zimą z wielkim brzuchem i się martwić, że czegoś
brakuje, coś jest nie dokończone itd. Pewnie i tak mnie to nie ominie. W
razie wątpliwości, tak zastanawiam się też nad zrobieniem zapasów
jedzenia w słoikach lub mrożonek na czas po porodzie, szczególnie, że
nie wiem ile T. dostanie wolnego. I kto zrozumie kobietę w ciąży?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz