Mikołaj od poniedziałku chodzi do żłobka. Właściwie to go odprowadzam i hrabia siedzi w wózku, ale przekaz ten sam - nie ma szkraba w domu. Pierwszego dnia czuwałam w pobliżu z komórką w ręku i co chwilę zerkałam czy aby nikt nie dzwoni, że płacze czy coś innego się stało. Odebrałam go po 3,5 godziny i co widzę? Dziecko zadowolone, zero przejęcia, że mamy nie było, bawi się z dziećmi. Jak mnie zobaczył to uśmiech i pach po piłę i bawimy się, nie ma, że chce iść, czy o mama jest, a jej nie było. Nic, zero przejęcia. A ja jak głupia zestresowana, ehhh.
Wczoraj został dłużej - całe 5 godzin, tym razem odczułam, że go nie ma, załatwiłam ogrom spraw w urzędach, poprawiłam kilka stron tekstu i zrobiłam kilka kartek quillingiem ;) Do tego pranie, obiad - szok, jak wszystko szybko bez malucha da się zrobić, a jeszcze od tego musicie godzinę na dojazdy odliczyć i kawę z sąsiadką :) Jak go odprowadzałam został przywitany uściskiem dziewczynki i "Mikołaj!". Szok :D