To nowa akcja propagująca karmienie piersią organizowana przez Hafiję. Jestem za, ale od razu zaznaczam, że nie uważam, by osoby karmiące butelką były gorszymi mamami, myślę, że miały swoje powody, a każda matka - przynajmniej w teorii - robi to, co uważa za najlepsze dla swojego dziecka. Obawiam się, że niestety część kobiet potraktuje tę akcję jako kolejny powód do poczucia winy. Reakcja Witaaminki, która stoczyła prawdziwy bój o mleko i karmi swoim, choć odciąganym jest najlepszym przykładem, choć powinna raczej być dumna z tego, że się nie poddała od razu, bo tak byłoby łatwiej, a walczyła. Przechodząc do tematu :)
Chwila, w której Mikołaj się do mnie przytula, obejmuje pierś rączkami i ufnie ssie, wydając przy tym rozkoszne odgłosy, patrzy w oczy, a czasami w stanie całkowitego błogostanu usypia, jest jedną z najwspanialszych momentów w moim życiu. To niesamowita bliskość, duma i radość, że ta mała istota żyje i rozwija się dzięki temu, że mój organizm, czyli ja, produkuje wszystko czego potrzebuje. To niezwykłe i fantastyczne uczucie i chyba nikogo nie muszę do tego przekonywać. Pomijam nawet wszelkie zdrowotne aspekty, fakt, że tak decyduje natura, skład mleka jest odpowiednio dostosowany do momentu rozwojowego dziecka, jest zawsze ciepłe, pod ręką itd.
Teraz trochę ponarzekam, bo nie chcę by ktoś odniósł wrażenie, że to same plusy lub był rozczarowany, gdy sam zacznie karmić, a okaże się, że nie jest tak różowo. Fakt, w mojej sytuacji nigdy bym się nie zdecydowała na sztuczne karmienie i jestem szczęśliwa, że nie mam problemów, mały ślicznie ciągnie, produkcja jest i to nawet czasami aż za dużo, więc teraz raczej narzekanie i uświadamianie, niż powody by przestać, ale i z nimi należy się liczyć.
- Tylka ja mam mleko - bajka, bo jestem niezastąpiona, koszmar, bo jestem uwiązana. Słodkie paradoksy i broń obusieczna ;) Teraz jest już lepiej, bo a) Mikołaj je co 3-4 godziny, b) spokojnie mogę odciągnąć, a syn ładnie z butelki też zje (przeważnie, bo zdarza się protest). Niestety, jak wyjdę na dłużej, to na upartego małemu można zrobić mieszankę, ale problemem staję się ja, bo muszę odciągać pokarm, czyli nosić laktator, plus znaleźć odpowiednie miejsce;
- Wszędzie słyszę, że jest bezpłatne, błąd, jest tańsze, ale: laktator (może nie obowiązkowo, ale u mnie był konieczny przez pierwsze tygodnie, bo M. nie wypijał wszystkiego, a mój organizm chyba myślał, że mam bliźnięta lub trojaczki, więc odrobinę odciągałam, by zlikwidować kamień i spowodowany nim ból, plus niekontrolowane wycieki, ale na tyle mało, by nie pobudzać laktacji; mam Tommee Tippe ręczny wg mnie bdb), wkładki laktacyjne, stanik do karmienia, dłuższe stosowanie witamin dla dziecka (przypominam, że się czepiam :D);
- Wychodzenie do drugiego pokoju, bo nie przy każdym jednak można i chce się karmić. Z 2. str. ostatnio karmiłam zasłonięta tetrą w parku i dzięki temu byliśmy około 6 godzin na spacerze i zjedliśmy obiad w restauracyjnym ogródku, gdy M. ślicznie spał, po swoim obiadku;
- Rzadko słyszę o początkach i wzajemnym uczeniu się sztuki karmienia. Już pierwsze przystawiania były dla mnie fantastyczne, ale ja mam wyjątkowe szczęście, bo od razu miałam pokarm, a noworodek ważący 4352 g ma siłę by ssać. Problemem był błąd na oddziale, bo kazali mi go cały czas przystawiać = zmacerowane brodawki (znakomicie się sprawdza witamina A+E roztarta na nich, lepiej niż moje mleko czy bepanthen, tylko trzeba myć przed karmieniem niestety). Właściwie część chyba mi zjadł, co się wiązało z bólem przez kilkanaście dni nim się zaleczyły. Sięganie po pierś przypominające "Szczęki", szybkie dziobnięcie, bo przecież jestem głodny i zassanie z maksymalną siłą, jak źle chwyci, to odzyskujemy brodawkę i próbujemy dalej, bo inaczej ból, a przepływ mleka średni lub nawet zerowy. Zastoje i nawał mleczny...
- Wstawanie w nocy, nie ma, że boli, tylko ty możesz nakarmić, mąż pomaga podając, odbijając, ale nie prześpisz żadnego karmienia. Początkowo koszmar, bo są częste, teraz bez problemu i miłe powitanie z rana, ale śpi od 21 do 5.30;
- Dieta matki karmiącej... chyba jest demonizowana. Np. ja muszę jedynie się obejść bez alkoholu, fast foodów, coli, cytrusów, nadmiaru czekolady, orzechów i białka (pół blachy sernika odpada ;)). Za to smażona kiełbasa czy inne problemowe pokarmy z opowieści znajomych mam nie sprawiają problemu, zero wysypek czy kolek po nich.
Może wpadnę na więcej niedogodności, to je dodam, ale mimo ewentualnych trudności, jestem szczęśliwa, że karmię. M. ma ponad trzy miesiące, a na razie nic nie zapowiada końca naszych chwil we dwoje. Polecam każdemu. To doświadczenie, które buduje niesamowitą więź i zostanie w pamięci, podobnie jak pierwsze kopniaki w ciąży, na długo, jeżeli nie na zawsze, ale nie jest jedyne, więź i poczucie bliskości buduje się tysiącami małych czynności, dlatego jeżeli nie możecie karmić piersią, to sobie tego nie wyrzucajcie. Ciekawe czy lista niedogodności karmienia modyfikowanym byłaby dłuższa?
A i coś ważnego - dla mnie. Pamiętam, jak Tomek karmił M. odciągniętym mlekiem, chciałam zaleczyć brodawki i sprawdzić, czy ewentualnie mogę ich zostawić na jedno karmienie. Patrzenie na jego radość było niesamowite. Cieszę się, że to widziałam. Mikołaj raczej tego źle nie odebrał, choć nie była to pachnąca mną pierś, a coś sztucznego, to wzamian otrzymał spokojny głos taty i jego radość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz