poniedziałek, 21 lutego 2011

Pierwszy spacer

Jestem już w domu ponad tydzień, a nadal nie powstał żaden wpis... czas niby by się znalazł, ale jakoś nie mogłam się zabrać za opis porodu, więc będę opisywać to, co w danej chwili mnie interesuje, a jak wena wróci, to Wam opiszę te kilkanaście godzin, choć sam poród nie był straszny, a może był? Jednak pierwsze dni po były o tyle gorsze, że jakoś jego wspomnienie, jego czyli tego bólu blednie. Poza tym pierwsze chwile z Mikołajem były tak wyjątkowe, że sprawdziło się stwierdzenie mojej babci, że to "ból dotkliwy, ale niepamiętliwy". Było warto, zdecydowanie. Szybko na kolejną ciążę się nie zdecyduję, ale głównie przez połóg, a nie poród czy ciążę jako taką. No i oczywiście powody materialne, gotowość na drugie dziecko, gdy pierwsze ma całe 12 dni itp. :)
Wracając do tematu wpisu. W sobotę pierwszy raz werandowaliśmy (w naszym przypadku raczej balkonowaliśmy ;)) Małego. Może z pięć minut z moją siostrą - przyjechała na cały pierwszy tydzień (błogosławiona sesja na studiach) - nie wiem jakbym bez niej dała radę. Był to też mój pierwszy "spacer" po porodzie - pomijając dojazd do domu ze szpitala. Mikołaj mnie bije na głowę, bo się okazało, że w czasie porodu złamał obojczyk i już w środę był w przychodni i szpitalu, czyli długą wyprawę już wcześniej zaliczył. Na szczęście rączka się goi, coraz lepiej nią rusza i nerwy nie są uszkodzone.

Popołudniu chciałam się przewietrzyć i poszłam z mężem na kilkanaście minut na spacer. Tragedia, chodzić jako tako chodzę, ale wejście na drugie piętro mnie dobiło. Mam nadzieję, że jednak szybciej do siebie teraz będę dochodzić, bo mam czasami tej mojej słabości dość - skąd się wzięła i o co chodzi postaram się napisać w kolejnym wpisie.
Wczoraj postanowiliśmy wykorzystać ładną pogodę i wyszliśmy już z wózkiem na jakieś 20 minut. Było to chyba większym wyczynem dla mnie niż dla Synka, ale cóż. Świeże powietrze zaliczone, aktywność jako taka też i wejście po schodach mniej tragiczne, choć nadal męczące. T. wnosił wózek, moja mama Małego.
Zastanawiamy się czy dzisiaj iść, ale chcemy taki jakby zwyczaj wprowadzić spacerów około południa, a jak będzie cieplej, to dodamy kolejny po obiedzie. O stałej porze już kąpiemy, tak między 19.30 a 20. Tylko jak sama będę wynosiła wózek, to jeszcze nie wiem. Na razie mąż ma tydzień tacierzyńskiego więc nie ma problemu. Później? Zobaczymy, już powinnam się z każdym dniem lepiej czuć, więc jakoś to będzie. Co nie zmienia faktu, że choruję na chustę tkaną wiązaną :D
Czas przy dziecku niesamowicie szybko płynie, ale czasami jestem zmęczona i mam wrażenie, że to już koło dwudziestej, a na zegarku druga :) Szok! dobrze, że przesypia ładnie noce, tzn. budzi się na karmienie (karmię piersią) co jakieś 3,5-4 godziny. Nie jest źle. Dostaje jeść, mąż odbija, przebiera i w nocy ładnie zasypia.
W ciągu dnia bywa różnie, czasami zaśnie, a czasami marudzi. Dzisiaj skończył mi się oficjalnie repertuar piosenek i muszę się pouczyć, tzn. przypomnieć sobie słowa, żeby nie śpiewać kilku wersów różnych melodii na zmianę :) Szczególnie, że te które pamiętam, to głównie smęty same.
OK trzymajcie się. Będę teraz częściej pisać, ale regularnych odstępów czasu nawet nie próbuję zaplanować na razie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...