Jestem już w domu ponad tydzień, a nadal
nie powstał żaden wpis... czas niby by się znalazł, ale jakoś nie
mogłam się zabrać za opis porodu, więc będę opisywać to, co w danej
chwili mnie interesuje, a jak wena wróci, to Wam opiszę te kilkanaście
godzin, choć sam poród nie był straszny, a może był? Jednak pierwsze dni
po były o tyle gorsze, że jakoś jego wspomnienie, jego czyli tego bólu
blednie. Poza tym pierwsze chwile z Mikołajem były tak wyjątkowe, że
sprawdziło się stwierdzenie mojej babci, że to "ból dotkliwy, ale
niepamiętliwy". Było warto, zdecydowanie. Szybko na kolejną ciążę się
nie zdecyduję, ale głównie przez połóg, a nie poród czy ciążę jako taką.
No i oczywiście powody materialne, gotowość na drugie dziecko, gdy
pierwsze ma całe 12 dni itp. :)
Wracając do tematu wpisu. W sobotę
pierwszy raz werandowaliśmy (w naszym przypadku raczej balkonowaliśmy
;)) Małego. Może z pięć minut z moją siostrą - przyjechała na cały
pierwszy tydzień (błogosławiona sesja na studiach) - nie wiem jakbym bez
niej dała radę. Był to też mój pierwszy "spacer" po porodzie -
pomijając dojazd do domu ze szpitala. Mikołaj mnie bije na głowę, bo się
okazało, że w czasie porodu złamał obojczyk i już w środę był w
przychodni i szpitalu, czyli długą wyprawę już wcześniej zaliczył. Na
szczęście rączka się goi, coraz lepiej nią rusza i nerwy nie są
uszkodzone.
Popołudniu chciałam się przewietrzyć i
poszłam z mężem na kilkanaście minut na spacer. Tragedia, chodzić jako
tako chodzę, ale wejście na drugie piętro mnie dobiło. Mam nadzieję, że
jednak szybciej do siebie teraz będę dochodzić, bo mam czasami tej mojej
słabości dość - skąd się wzięła i o co chodzi postaram się napisać w
kolejnym wpisie.
Wczoraj postanowiliśmy wykorzystać ładną
pogodę i wyszliśmy już z wózkiem na jakieś 20 minut. Było to chyba
większym wyczynem dla mnie niż dla Synka, ale cóż. Świeże powietrze
zaliczone, aktywność jako taka też i wejście po schodach mniej
tragiczne, choć nadal męczące. T. wnosił wózek, moja mama Małego.
Zastanawiamy się czy dzisiaj iść, ale
chcemy taki jakby zwyczaj wprowadzić spacerów około południa, a jak
będzie cieplej, to dodamy kolejny po obiedzie. O stałej porze już kąpiemy, tak między 19.30 a 20. Tylko jak sama będę wynosiła wózek, to
jeszcze nie wiem. Na razie mąż ma tydzień tacierzyńskiego więc nie ma
problemu. Później? Zobaczymy, już powinnam się z każdym dniem lepiej
czuć, więc jakoś to będzie. Co nie zmienia faktu, że choruję na chustę
tkaną wiązaną :D
Czas przy dziecku niesamowicie szybko
płynie, ale czasami jestem zmęczona i mam wrażenie, że to już koło
dwudziestej, a na zegarku druga :) Szok! dobrze, że przesypia ładnie
noce, tzn. budzi się na karmienie (karmię piersią) co jakieś 3,5-4
godziny. Nie jest źle. Dostaje jeść, mąż odbija, przebiera i w nocy
ładnie zasypia.
W ciągu dnia bywa różnie, czasami
zaśnie, a czasami marudzi. Dzisiaj skończył mi się oficjalnie repertuar
piosenek i muszę się pouczyć, tzn. przypomnieć sobie słowa, żeby nie
śpiewać kilku wersów różnych melodii na zmianę :) Szczególnie, że te
które pamiętam, to głównie smęty same.
OK trzymajcie się. Będę teraz częściej pisać, ale regularnych odstępów czasu nawet nie próbuję zaplanować na razie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz