Ciągnęła się za mną i ciągnęła ta sprawa magisterki, że aż głupio, ale w końcu dobiega końca. Ostatnie tygodnie blogowa cisza, bo pisałam i pisałam. Ostatniej nocy przed oddaniem pracy nie przespałam nawet minuty. Musiałam trochę poprawić, ale ważne, że jest i śmiem twierdzić, że nawet całkiem, całkiem, co chyba potwierdza promotor i bdb z seminarium :) Trzecia praca dyplomowa, zarzekałam się, że ostatnia, ale jeszcze na podyplomówce będzie trzeba coś skubnąć w lutym, choć to już będzie mniejsze objętościowo. Obrona za kilkanaście dni, dam znać po.
Tymczasem po przespaniu kilku dni razem z synkiem - wszystkie drzemki były też moje - wracam. Wczoraj już zaczęłam jako tako funkcjonować. Taniec zamieniłam na angielski. Dwa razy w tygodniu wieczory poza domem w sześcioosobowej grupie i rozmawiamy przeplatając gramatyką pod okiem lektora. Nie ma to jak intelektualna gimnastyka po gaworzeniu i zabawach z małym. Brakowało mi już tego, bo choć magisterka dała mi w kość, to jednak "cierpiałam w samotności" ;)
Właśnie przenoszę swoje filmiki z ćwiczeniami z płyt na dysk i będę ponownie ćwiczyć, bo moje ciało zdecydowanie wymaga ruchu. Kondycja... jaka kondycja? Jest tragicznie, mogę zwalać na tarczycę, ale faktem pozostaje, że jest nad czym pracować i trzeba się zwyczajnie zebrać i zacząć. Wracają 8-minutówki z panem "nice&easy" - niezastąpione i Tamilee seria "chcę mieć takie..." w moim przypadku pośladki. Plus Carmen i jej "Aerobic striptease" oraz BollyDance - taneczny ubaw z traceniem kalorii. Za jakiś czas, jak wzmocnię mięśnie brzucha i pleców, a6w. Pamiętam jakie cuda czynił z moim brzuchem i udami. OK koniec planów, czas czynów.
"czymam" kciuki za mgr :)
OdpowiedzUsuńoj mi tez przydałoby sie dupke ruszyc :)
OdpowiedzUsuń