wtorek, 19 lipca 2011

Weekend z Instytutem Pampers w Warszawie cz.2. Hotel

Pełen profesjonalizm i wspaniała obsługa, o basenie, siłowni, położeniu, pokoju i pysznych posiłkach nie wspominając ;) Już przy wejściu powitał nas miły gentelman z wszechobecnym francuskim lub angielskim. Zdecydowanie hotel nastawiony na obcokrajowców. Nawet się czasami łapałam na automatycznym odpowiadaniu w tym języku i refleksji, przecież jestem w Polsce i po polsku mówię natychmiast się przestawiając.
Odgadując nasze życzenia bez jakiejkolwiek sugestii z naszej strony zaproponowano nam pokój z łóżkiem małżeńskim zamiast zarezerwowanego z dwoma pojedynczymi. Mogliśmy też otrzymać łóżeczko dla Mikołaja, ale stwierdziliśmy, że nie jest potrzebne. Teraz czytam, że nawet wanienki posiadali, nie ma to jak młody klient. Pokój spełnił wszystkie nasze potrzeby. Dosunęliśmy kanapę do łóżka i w ten sposób smyk spał niby z nami a obok, co niezmiernie mu się podobało, bo w domu śpi w osobnym pokoju.

Nastawialiśmy się na kąpanie małego pod prysznicem na jednym z nas, a tu szok. Wanna. Mimo wszystko wszystko sprawnie poszło, zaś wylegiwanie się na ogromnym łóżku stało się ulubioną czynnością M. zaraz po zabawach zaserwowanych podczas warsztatów, ale o tym w kolejnym wpisie. Przez większość czasu mam wrażenie, że jest taki duży (w porównaniu z rówieśnikami jest), ale jak zobaczyłam tego okruszka w morzu pościeli, to dotarło do mnie ponownie jaki jest bezbronny.
Jeszcze tego samego dnia skorzystałam z siłowni. A w sobotę skoro świt basen był mój i tylko mój, bo reszta gości o 7 chyba jeszcze spała ;) Wieczorem skorzystałam z klasycznego masażu, który po całym dniu warsztatów, a przede wszystkim po ciąży i 5 miesiącach z Bąblem był tym, o czym moje mięśnie skrycie marzyły. Rewelacja! Tak wypoczęta i zrelaksowana dawno nie byłam. T. też się dwa razy wybrał na siłownię. W połączeniu z pysznym lunchem, składającym się z kilku dań i deseru, romantyczną kolacją przy lampce wytrawnego wina, szwedzkim stołem przy śniadaniu bilans kaloryczny powinien wyjść na zero lub plus, a tu proszę schudłam :) Czytam relacje dziewczyn i cieszę się, że nie musiałam niczego z menu wyrzucać czy zamieniać, bo M. dobrze reaguje praktycznie na wszystko. Kochany synek, wie czego mamusia potrzebuje.
O dziwo wózek nie sprawiał chyba nikomu problemu, wszędzie nas z nim wpuszczano, do jadalni, baru, sali konferencyjnej itd. W sobotę wieczorem i w niedzielę po śniadaniu (i kolejnej porcji pływania) wybraliśmy się na spacer. W Warszawie byliśmy kilka razy, więc nie było zwiedzania, a wypoczynek w Ogrodach Saskich.
Ze zdziwieniem odkryłam, że wbrew moim obawom nie jestem uzależniona od internetu, bo w ogóle mnie nie kusiło by włączać komputer, a jedyne pięć minut, które poświęciłam sieci, przeznaczyłam na sprawdzenie powrotnego połączenia.
Przed wyjazdem M. dostał misia w ubranku z hotelowym logo, miły gest, który jak widać się spodobał :) Biedak był tarmoszony i miętolony przez długi czas. Na razie zawędrował na regał ze względu na kłaczki, ale na pewno powróci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...